środa, 13 stycznia 2010

O butach zostawionych w metrze i van Goghu

Miałam dziś dziwny i jakże surrealistyczny sen. Jechałam metrem. Rozsiadłam się wygodnie na siedzeniu i ściągnęłam buty (motyw tego posunięcia nieznany). Zaaferowana lekturą książki, przegapiłam swą stację docelową. Z przerażeniem odkryłam to na stacji następnej, która wyglądała jak zniszczony wojenny bunkier. Wybiegłam. Bez butów, które kontynuowały podróż beze mnie. Dalsza część snu polega na poszukiwaniach obuwia. Ten fragment, żywcem wyjęty z filmów akcji (chociaż nie wyobrażam sobie Jamesa Bonda albo Indiany Jonesa w pogoni za kozakami wśród powszechnego niezadowolenia kontrolerów i maszynistów w metrze) możemy spokojnie ominąć.

Tu chodzi o buty. Doszłam do wniosku, że sama dokonam dogłębnej analizy i interpretacji tego "obuwniczego snu" bez pomocy żenujących senników. I w pewnym momencie snop światła oświetlił moje ciemię, aniołowie zaśpiewali "Alleluja", a ja krzyknęłam archimedesowkie "Eureka!". Odpowiedzą był Vincent van Gogh. A konkretniej rzecz ujmując - jego obraz "Para butów". Dzieło piękne, intrygujące i jakże paraboliczne.


Vincent van Gogh, Para Butów, olej na płótnie, 1886r.


Pod koniec listopada byłam w Kolonii. Oczywiście, wizytacja w jakimkolwiek mieście musi dla mnie być zawsze urozmaicona kontemplacją Sztuki w którymś z miejscowych muzeów. W tym wypadku wybór padł na Wallraf Museum. Gdy dowiedziałam się, że w Muzeum gości tymczasowo obraz "Para Butów" van Gogha, wpadłam w niekontrolowaną euforię. Forma przedstawienia obrazu szerszej publice charakteryzowała się pietyzmem i oryginalnością. Tak, oryginalnością. Dzieło ułożono na sztalugach w kącie pomieszczenia, w drugim kącie stał stoliczek z grubą księgą pamiątkową, a po środku siedzenia z książkami poświęconymi artyście oraz sprzętem audio, za pomocą którego można było dowiedzieć się ciekawostek na temat obrazu. Jednak najbardziej niekonwencjonalnym elementem scenografii były ściany zapisane cytatami różnych znakomitości i zwykłych koneserów sztuki. Osoby te mówiły o swoich spostrzeżeniach, dotyczących "Pary butów". Swoista filozoficzna debata nabazgrana niedbale na ścianach. Różne punkty widzenia od Martina Heideggera, przez Meyera Schapiro, Jacques'a Derridę, Iana Shaw'a po Stephena Melville'a. Można zaobserwować, jak zmieniały się interpretacje na przełomie kiludziesięciu lat. I obok tych refleksji sławnych filozofów oraz historyków sztuki znalazła się krótka wypowiedź małej dziewczynki, którą pozwolę sobie odrobinę sparafrazować, gdyż nie potrafię odtworzyć w pamięci jej dokładnej wersji.

Ten obraz jest bardzo smutny, a osoba, będąca w posiadaniu butów, musi być samotna.

Prosta i jakże trafna obserwacja. A może jest to charakterystyka samego twórcy obrazu? W końcu olej powstał 4 lata przed śmiercią van Gogha. Był to już okres jego problemów psychicznych, halucynacji oraz odizolowania od reszty społeczeństwa...

Nie o tym jednak chciałam pisać (obiecuję, że van Goghowi poświęcę kiedyś osobny post).

We wspomnianej księdze można było wpisać własne spostrzeżenia, co też ochoczo uczyniłam. Dla mnie obraz ten jest metaforą życia, trudów, którym musimy stawiać czoła każdego dnia i które sprawiają, że nasze "buty" (nie w sensie materialnym) stają się zniszczone, brudne. Właściciel obuwia z obrazu ma już za sobą długą drogę, obfitującą w różne przeciwności i przeszkody. Każdy z nas może utożsamiać się z tym dziełem, bo wszyscy nosimy "buty życia". Z tą różnicą, że pod koniec wędrówki buty te będą w różnym stanie.

Ot, taki uniwersalny komentarz. I żaden sennik nie był tu potrzebny.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz