poniedziałek, 25 stycznia 2010

Czy Sztuka może zabić?

Czy kombinacja braku zrozumienia dla Sztuki, którą się tworzy, problemów rodzinnych i zdrowotnych może stać się powodem do odebrania sobie życia? Okazuje się, że dla wielu artystów tak właśnie było.

Chyba najsłynniejszym twórcą samobójcą był bardzo dobrze wszystkim znany Vincent van Gogh. Przyznam, że lektura jego listów do brata wzbudzała we mnie chandrę i smutek. Pod koniec książki wyraźnie zarysowywał się obłęd van Gogha, jego schizofreniczny świat i zagubienie. Pisał m.in. tak: (...) Ze zdrowiem jest dobrze; p.Peyron (lekarz Vincenta - przyp. autorki) ma rację mówiąc, że nie jestem wariatem we właściwym sensie tego słowa, moja myśl jest bowiem całkowicie normalna i jasna w okresach pomiędzy atakami - bardziej nawet niż dawniej. Ale podczas ataku jest strasznie, tracę świadomość wszystkiego. (...) Poglądy nieco zabobonne, jakie żywi się tu (w szpitalu psychiatrycznym, w którym przebywał artysta - przyp. autorki) na temat malarstwa, przyprawiają o melancholię większą, niż potrafiłbym ci powiedzieć; jest w tym trochę prawdy, że malarz zbyt pochłonięty jest tym, co widzą jego oczy, nie panuje dostatecznie nad innymi dziedzinami życia. (...) Tylko praca pozwala mi zachować trochę przytomności umysłu i obiecuję, że mogę kiedyś wyjść z tego. (...). I jeszcze fragmenty listu, który van Gogh miał przy sobie 29 lipca 1890 roku, w dniu swojej śmierci:
(...) Doprawdy, mogą za nas mówić tylko nasze obrazy. (...) Za moje malarstwo płacę ryzykiem życia, ono zabrało mi połowę rozumu - dobrze - ty jednak nie jesteś marszandem, któy handluje ludźmi, i możesz mieć swój udział, bo naprawdę postępujesz po ludzku, ale cóż z tego?
Trudna to była lektura, ale potrafiła wgłębić się w wewnętrzną walkę tego postimpresjonisty, jego motywy i ukryte lęki.
W ostatnią niedzielę lipca 1890 roku Vincent idzie w kierunku pola zbóż. Tam przykłada rewolwer do piersi i strzela. Umiera przez dwa dni. Na łożu śmierci miał powiedzieć do swojego szlochającego brata Theo: Nie płacz, zrobiłem to dla dobra wszystkich.

Kolejną inspirującą postacią, którą chciałabym Wam przedstawić, jest Mark Rothko. Wirtuoz pędzla abstrakcyjnego, wywodz
ący się z rosyjskiej rodziny żydowskiej, która wyemigrowała do Nowego Jorku. Od początku chciał przekazać ludzkości coś więcej niż zwykłe płótna zamalowane farbą olejną. Liczył się ukryty sens, reakcja publiczności na jego dzieła, zrozumienie głębi. Mawiał: Maluje się nie dla studentów czy historyków, ale dla ludzi. Ludzka reakcja jest jedyną rzeczą, jaka może dać satysfakcję artyście. Dlatego właśnie zrezygnował z lukratywnego kontraktu z restauracją Four Seasons. Zlecenie to w sumie wykonał - 30 ogromnych płócien o abstrakcyjnej tematyce. W trakcie jego realizacji powiedział nawet: (...) Mam nadzieję, że odbiorę apetyt każdemu sukinsynowi, który będzie jadł w tym pomieszczeniu. Chciał sprowokować i zaskoczyć odbiorców. Pragnął przekazać emocje, które towarzyszyły mu w trakcie tworzenia. Uświadomił sobie, że mu się to nie uda, gdy jadł posiłek w tejże restauracji. Pomyślał wtedy, że nikt nie zwróci uwagi na jego obrazy w miejscu, gdzie danie kosztuje taki majątek. I wtedy się załamał.
Podupadał na zdrowiu, pił coraz więcej (zaczynał o 10 rano), palił, nie układało mu sie w małżeństwie. To wszystko sprawiło, że jego twórczość stała się bardziej mroczna, posępna, o przerażającej barwie
oleju silnikowego. Bije od nich śmierć i zło.
Chciałabym ujrzeć dzieła Rothko, znajdujące się w Tate Gallery w Londynie, by sprawdzić prawdziwość słów Simona Schamy, który powiedział, że te obrazy wciągają i są uzależniające. Zapewne ma rację.
Mark Rothko został znaleziony martwy w swej pracowni 25-go lutego 1970 roku. Podciął sobie żyły. Tego samego dnia obrazy, które miały zawisnąć w Four Seasons, zostały przetransportowane do Tate Gallery.


Gotowi na więcej? Co powiecie na Ernsta Ludwika Kirchnera?
Ten niemiecki malarz ekspresjonista również należał do grupy artystów niezrozumianych, którzy przeżyli załamanie nerwowe (w tym przypadku jednym z głównych czynników było dobrowolne zgłoszenie się do armii w trakcie I wojny światowej; wydarzenie to pozostawiło wiele blizn w psychice tego wrażliwego malarza). Idealiści ciężko znoszą brak akceptacji wśród tych, którzy błędnie odbierają ich sztukę. W 1937 roku dzieła Kirchnera zaprezentowano na wystawie zorganizowanej przez nazistów pod dość jednoznacznym tytułem Sztuka zdegenerowana. Około 600 jego prac zostało zniszczonych na rozkaz autorytetów III Rzeszy. To i problemy zdrowotne sprawiły, że Kirchner sięgnął po pistolet i zastrzelił się 15 czerwca 1938 roku.


No dobrze, trzech reprezentantów starczy. Nie chcemy przecież wprowadzać się w depresyjny humor, prawda? W sumie można by opisać jeszcze Witkacego (podcięcie tętnicy szyjnej i zażycie weronalu), Fridę Kahlo (wciąż spekuluje się na temat jej samobójczej śmierci w postaci przedawkowania leków przeciwbólowych), Alfreda Maurera (powiesił się w drzwiach sypialni swojego ojca), Kay Sage... Dobra, basta!


Konkluzja z tego posta jest chyba dość prosta. Sztuka niezrozumiana jest dla artysty cierpieniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz