Czy niedźwiedzie grizzly potrafią być niegroźne? Owszem, jeśli:
primo - nie damy im powodów do złości, efektem której może być trwałe kalectwo bądź nawet utrata życia;
secundo - tymi niedźwiedziami są czterej muzyczni zapaleńcy pochodzący z Brooklynu. I właśnie im chciałabym poświęcić dzisiejszego posta.
Ci znajomi, którzy wiedzą, jak wielką miłością darzę Toulouse - Lautreca, wiedzą również, jak bardzo lubię Grizzly Bear.
Przyznam, że ich listopadowy koncert w Kolonii, w którym dane mi było uczestniczyć, to jedno z piękniejszych doznań, jakich doświadczyłam w ostatnim czasie. Zaczarowali publikę, przerwali jej kontakt z rzeczywistością i zabrali do innego świata. Magiczną atmosferę potęgowało miejsce, w którym rozegrano koncert. Był nim stary protestancki kościół zaadaptowany na centrum kultury. Koncert idealny pod każdym względem (podobnych orgazmów dostawałam 2 miesiące wcześniej na występie Davida Byrne'a w Stodole). Szczyt ekstazy nastąpił, gdy muzycy pod koniec wykonali bez użycia instrumentów utwór "Foreground". Zachwycili swoimi niezwykłymi głosami. Poniżej zamieszczam kilka zdjęć z koncertu + parę piosenek z klipami (teledyski GB charakteryzują się oryginalnością i kreatywnością, czasem nawet psychodelizmem). Pozwolę sobie również zamieścić moją recenzję ich ostatniej płyty "Veckatimest", która pretendowała do miana najlepszej płyty minionego roku. Recenzja ta ukazała się w gazetce "Magiel" (nr 110). Mam nadzieję, że dzięki niej zachęcę do zapoznania się z twórczością Grizzly Bear.
Niedźwiedzie po trzech latach przerwy znów zaryczały. I cóż to za ryk, mili Państwo! Będzie się obijać echem w muzycznej puszczy, gdyż Grizzly Bear ponownie udowodnili, że potrafią tworzyć muzykę, wywołującą u słuchaczy dreszcze.
W trakcie przerwy panowie wydali rewelacyjną EP-kę Friends we współpracy z m.in. Beirutem, Dirty Projectors, CSS, Atlas Sound i Band of Horses, a Daniel Rossen zaangażował się w inny zwierzęcy projekt muzyczny - Department of Eagles. Jednak dusza niedźwiedzia dała o sobie znać i muzycy znów spotkali się w studio, a efektem tegoż spotkania jest album Veckatimest.
To zdecydowany krok do przodu w ich karierze. Zaczęli dywersyfikować swój styl, dlatego Veckatimest wydaje się mniej monotonny niż poprzedni album studyjny Yellow House. Mimo że na najnowszej płycie nie brakuje „zapychaczy” w stylu About Face bądź Hold Still, to całość prezentuje się niezwykle sugestywnie i wyborowo.
Uczta dla niedźwiedziego (i nie tylko) konesera rozpoczyna się już przy utworze inauguracyjnym. Prosty gitarowy riff na początku, następnie urzekający głos Rossena oraz sukcesywnie rozwijająca się linia melodyczna - to składniki pierwszej piosenki Southern Point. Równie radosne są kolejne utwory, ze szczególnym uwzględnieniem Cheerleader oraz While You Wait For The Others. Muzycy utrzymują poziom do końca i finiszują refleksyjnym utworem Foreground, którego zakończenie wywołuje uczucie niedosytu i okrutnie przerwanego kilkudziesięciominutowego orgazmu (takie zdarzają się tylko w sztuce).
Myślisz „Chcę więcej!”, ale więcej nie dostaniesz. Cóż zatem pozostaje? Puścić album ponownie, zamknąć oczy i przeżywać muzyczne uniesienie od nowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz