poniedziałek, 18 stycznia 2010

Historia jednego obrazu i miłości do morza

Morze jest wdzięcznym modelem do malowania. Niespokojne, temperamentne wręcz, dynamiczne, enigmatyczne. Zainspirowało wielu artystów, dzięki czemu narodziło się malarstwo marynistyczne. Tzw. marina najbardziej rozwinęła się w takich krajach jak Holandia, Anglia, Francja, Włochy. Czołowym przedstawicielem był William Turner, postać zagadkowa i mroczna.

Ten angielski artysta przez wiele lat przedstawiał sielską i romantyczną stronę Anglii, dzięki czemu zyskał sympatię Królewskiej Akademii. Jednak z biegiem czasu zaczął dostrzegać więcej, spoglądał na świat bardziej krytycznie. Popadał w fobie związane ze śmiercią, zaczął ujawniać swą drugą naturę pełną goryczy i niepokoju. Nie, nie cierpiał na schizofrenię czy inną chorobę psychiczną. Po prostu pewnego dnia postanowił rozliczyć Anglię z jednego występku. I tak, w 1840 roku na wielkiej wystawie w Londyńskiej Królewskiej Akademii Sztuki, dumna i trochę próżna Anglia ujrzała ten obraz:

William Turner, Statek niewolników, olej na płótnie, 1840 rok

Obraz ten łączy w sobie pejzaż, alegorię oraz malowidło historyczne. Jest swoistym wyrzutem sumienia Anglii, która w XVIII wieku jeszcze propagowała niewolnictwo. Turner odtworzył jedno z najbardziej kompromitujących wydarzeń w historii Imperium Brytyjskiego. W 1781 roku angielski statek wracał do kraju po udanych afrykańskich "łowach", mając na pokładzie wielu murzyńskich niewolników przeznaczonych na sprzedaż. Ci byli transportowani w nieludzkich warunkach, czego efektem stały się choroby. Dowódca Luke Collingwood postanowił dokonać okrutnej selekcji i pozbyć się słabeuszy, którzy mogli zarazić zdrowe "okazy". Spryciarz, wiedział, że ubezpiecznie pokryje koszty, gdy udowodni, iż niewolnicy ponieśli śmierć na morzu. 132 Afrykańczyków bestialsko zamordowano, topiąc w odmętach rozsierdzonego morza...

Anglia od czasu tego wstydliwego dla niej wydarzenia zniosła niewolnictwo i zaczęła krytykować kraje, w których ono jeszcze obowiązywało. Turner postanowił zdemaskować swą ojczyznę, co miało być jego głosem w międzynarodowej debacie dotyczącej tej nielegalnej prakty
ki.

Charakterystycznymi dla niego niedbałymi i szaleńczymi pociągnięciami pędzla stworzył majstersztyk, który stawić musiał czoła niezadowoleniu krytyki, przekleństwom i zajadłym atakom. Kpiono z Turnera, a jego obraz nazwano "obrzydliwym absurdem". Malowidło ubrane w piękne szkarłaty, złota, zgniłe zielenie stało się przyczyną fali oburzenia i obrzydzenia. Słusznie? Czy można być tępionym za nonkonformizm? Czy można tak degradować Sztukę, gdy staje ona w obliczu krępujących wątków z historii narodu, gdy go pozbawia idealizmu i unikatowości? Simon Schama, jeden z moich ulubionych historyków sztuki, w swoim programie "Potęga Sztuki" postawił retoryczne pytanie: "Jak to możliwe, że my widzimy arcydzieło, a krytycy porównywali go do kuchennego bałaganu lub zawartości spluwaczki?" No właśnie, jak.

Gdy chadzałam Piritą (promenada nad samym morzem w Tallinie) myślałam sobie: "Turner polubiłby Tallinn, pokochałby to morze tutaj, a najbardziej jego wzburzone i dzik
ie oblicze w trakcie sztormów". Malarz ten, jak mało który, potrafił tak zachwycająco zilustrować potęgę przyrody i posłuszne podporządkowanie się człowieka jej ekstremalnym kaprysom. Motyw ludzkiej małości i miernoty często przewija się na jego obrazach. Nie wszyscy jednak to docenili.

Kilka moich zdjęć z Tallina dla pobudzenia wyobraźni:






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz